wtorek, 19 sierpnia 2014

(38.) Cel: Jodłów

Długo wyczekiwałam na ten 3-dniowy "urlop". Jak nie lubię się opalać, tak miałam wtedy ochotę posmażyć łydki na słoneczku, gapić się na tyłki przechodniów, budować zamki z piasku (no dobra, coś podobnego do zamków) i ogólnie całkowicie się zrelaksować.
Jednak mój los lubi robić mi na złość. 4 dni przed wyjazdem rozbolał mnie brzuch. I trzymał, trzymał i trzymał...doszedł ból nerek!!
Nowy strój kąpielowy został w walizce, a ja, na wpół połamana udawałam, że nic mnie nie boli i spokojnie mogę iść na plażę...

Siedziałam na kocu, przykurczona i zazdrościłam innym, że mogą się ruszać :) Ale nie narzekam :)
3 dni odcięci od świata, bez telefonów, internetu, telewizji...
Przyjemnie tak zostawić cały ten bałagan 60km od siebie.

Ale po kolei...

Dzień 1:
Jak zwykle, mieliśmy problem z zapakowaniem się do samochodu...Chyba musimy sobie w końcu kupić coś własnego, większego...Antek ma wymagania i potrzebuje przestrzeni :)
No iiii....
Po godzinnej podróży, dotarliśmy na miejsce, a mały podróżnik poległ na kolejne 2. Moglismy spokojnie przyszykować jadło i korzystać z chwili póki mały spał.
Wybrałam się więc na małą wycieczkę.
Ostatni raz byłam w Jodłowie z 6 lat temu, ale zapamiętałam to miejsce wręcz idealnie. Dużo zieleni, spokój, piaskowe drogi i "oszukane" rondo. Stajnia i stodoła po dwóch stronach dróżki. Źródełko, które dzielnie walczyło z naturą i próbowało nie wyschnąć do końca. Knajpka, w której prawie codziennie graliśmy w bilarda (skłamałabym, gdybym napisała, że dobra w to jestem:)), a w sobotę były potańcówki. Teraz już ich tam nie organizują. A szkoda, bo Antek lubi tańczyć, więc chciałam go zabrać chociaż na godzinkę :)

Dzień skończył się dosyć szybko, ale zdążyliśmy jeszcze odwiedzić jeziorko. Antek był w swoim żywiole ^^
Kocham, kiedy jest szczęśliwy :)

Mały buntował się przed spaniem, ale kiedy w końcu udało mu się zasnąć...

Brudny hazard, pieniądze fruwały, mantra powtarzana, co 5 minut "Bez dymka nie ma kasy" (chyba nigdy w życiu nie spaliłam tyle fajek), przekręty, których nie powstydziliby się najwięksi oszuści na świecie, bank zaczął bankrutować, Pan M. dziwnie szybko się wzbogacał, ale i równie szybko stracił. Zapomniałam nawet o bólu brzucha.
Godz. 3:00. Czas iść spać, bo ktoś musi wstać rano, aby zająć się maluchem.
Tato Pana M.wygrał..z niewiarygodną ilością pieniędzy i z jeszcze większą ilością domków i hoteli...jakontozrobił??
Ja byłam na skromnym, drugim miejscu. Zawsze to nie ostatnie :)

Dzień 2:

Straszny poranek.
Miałam nadzieję na pospanie chociaż do 8-9, ale Antek postanowił korzystać z pięknej pogody i z faktu, że może cały dzień po dworze biegać. Pobudkę miałam już przed 6-tą.
Niemiłosiernie kręciło mi się w głowie, ale niczym Hulk, udźwignęłam kilka godzin zawirowań, wypijając 3 kawy i zjadając chyba z tonę owoców, które uratowały mi życie.

Pan M. razem z tatą, zajęli się uczeniem Antka, jak zbierać owoce:) Cudowny widok ^^
Tosiek więcej zjadł, niż nazbierał, ale liczą się chęci^^ I tak dostałam od synka pokaźną ilość borówek
Ja postawiłam na relaks. A gdzie i jak najlepiej się relaksować?
Kawka z mlekiem i taras...To jest to :)
Wiem, że w różnych regionach nazywa się to inaczej, ale my nazywamy to po prostu KOCIOŁEK :) Czyli obiad dla prawdziwych, wytrzymałych twardzieli :D
Dlaczego??
Czekanie na obiad: 2 godziny. W brzuchu niemiłosiernie burczy, ale trzeba wytrzymać :)
Kiedy oczekiwanie staje się niekończące, polecam popstrykać zdjęcia.
O głodzie nie zapomnicie, ale...przynajmniej album będzie ładnie wyglądał :D
Czas na strawę dla prawdziwych mężczyzn. 
Dużoo, tłustoo i smacznie^^
Po takim posiłku, oczy same mi się zamykały. Ale w końcu chcę przytyć, więc dbają o mnie, jak mogą :)
Po długiej drzemce, podlaniu roślinek, ponownym zwiedzeniu zielonej okolicy i udawaniu, że czujęsięwyśmienicie!...Nie było litości!!
Pan M. postawił nas przed faktem dokonanym! Na stole zamiast owocowej kolacji...plansza, pionki, kostka, kasa....hipoteka!!
Żądza rewanżu była silniejsza. Jego oczy świdrowały i mówiły: "I'm The King of The Monopoly". Chcąc, nie chcąc trzeba było zaparzyć herbatę, przynieść ciasto cytrynowe i pokazać cwaniaczkowi, gdzie raki zimują.
I wiecie, co?
Pan M. wpadł w taki trans, że po 20 minutach gry miał: prawie wszystkie miasta, w których był przynajmniej 1 hotel, a ja i jego tata...no tak. Świeciło od nas pustkami.
Myślałam, że podkrada $$ z banku, ale bym zauważyła O.o
Tyle, że robię się ślepa, jak kura, więc może?? O.o
Nie ważne, bo i tak przegrałam...Chyba za uczciwa jestem na takie gry :)

Dnia ostatniego, czyli trzeciego...
Trzeba było się powoli zbierać. 
Ale zanim opuściliśmy to miłe miejsce, Antoni nazbierał mi jeszcze więcej borówek, a potem wybraliśmy się nad jeziorko. Tym razem było tam strasznie dużo ludzi...Nienawidzę tłoku...Przeżyłam.
Gdybyście widzieli uśmiech Antka na widok tego pięknego konia Jestem wielką szczęściarą, mając tak cudownego, uroczego synka
I on ma w sobie chyba coś z medium :) Tuż przed planowanym wyjazdem zasnął, a 5 minut później rozhulała się straszna burza.
Drzewa połamane, korki, wioski zalane. I tak uwielbiam widok piorunów, nawet kiedy mnie wystraszą :)
Time to go home
Kocham wycieczki "na końcu świata".
Bez łączności ze światem.
Ale i tak czekam na podróż do ukochanego miejsca.

A Wy?
Macie swoje ukochane miejsce?

2 komentarze:

  1. super.. nie dosc ze na koncu swiata to jeszcze z Rodzina ;)) tak trzymac.. i w koncu jakis post.. ekhm ekhm.. a tak w ogole trzeba sie zmowic na ten Wasz hazard.. My nie mamy z kim grac.. :P trzeba sie zmowic.. materac i duze lozko mamy.. nawet lozeczko turystyczne tez.. :p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Michał niedługo ma urlop, więc można coś pomyśleć:) Mamy w planach też mały remont, ale jeżeli sprawnie pójdzie ...:)
      I faktycznie, nie ma to jak odludzie w uroczym towarzystwie ^^

      Usuń

Śmiało..:) Wesprzyj Kropka^^